Narodziny i niemowlęctwo

Miała na imię Maria, po włosku Marietta. Urodziła się 16 października 1890 roku we Włoszech, w Corinaldo, niedużej wiosce położonej koło miasta Ankony.

Mała Marietka była piękną, ciemnowłosą dziewczynką. Patrzyła na świat szeroko otwartymi, aksamitnymi oczkami. Słodko uśmiechała się… a gdy płakała, czyniła to tak rzewnie, jakby przeczuwała już te przedziwne rzeczy, które w przyszłości miały zapełnić jej krótkie, dziecinne dni małymi radościami, wielkim trudem i zwucięską, bohaterską ofiarą jej krwi i życia. Jakże nieśmiało wywijała wątłymi rączkami i nóżkami. Jej blade prawie białe ciałko, podobne było do płatków lilii, takie było delikatne, miłe i zachwycające.

Rodzice Marietki byli ubogimi wieśniakami, i choć ciężko pracowali, zaledwie mogli wyżywić swoich pięciorga dzieci i siebie. Ojciec nazywał się Alojzy Goretti, a matka Assunta, z domu Carlini. Oboje nie byli wykształceni i nie ukończyli żadnych szkół, bo byli biedni. Za to wyróżniali się pracowitością i pobożnością. Co niedzielę chodzili do kościoła, aby wysłuchać Mszy św. i kazania. Pilnie uczestniczyli w sakramentach św., a choć dużo i ciężko pracowali na życie na swoim niewielkim kawałku ziemi, zawsze znajdowali czas na modlitwę i codzienne pacierze.

Maleńka Marietka radośnie uśmiechała się do życia. Jej mama, uboga i ciągle zapracowana, nie wiele mogła jej dać pożywienia i pieszczoty. Ona jednak karmiła się i pieściła widokiem ciemnego włoskiego n ieba, jasnością słońca i uśmiechem dzieci. Ją karmiły i pieściły złote wschody i zachody słońca, wietrzyki wiejące z ogrodów i pól wioskowych, odgłosy ptaków, zwierząt i ludzi wiejskich. Jej największą radością były uśmiechy i czułości matki, rodzeństwa i małych, niewinnych dzieci.

Wszystkie znajome dzieci garnęły się do niej. Z zachwytem podziwiały jej śliczną, jakby z światełek utkaną twarzyczkę, jej uśmiechy i spojrzenia, jakby z dalekiego świata aniołów na ziemię przyniesione. Starsze z radością brały ją na ręce, podziwiały delikatne aksamitne ciałko, tuliły ją i pieściły i dziwiły się, że tak zachwycającą siostrzyczkę dał im dobry Bóg. A ona wtedy uśmiechała się do dzieci, do zwierząt, do całego swiata i do wszystkiego co piękne, jakby wiedziałą, że kiedyś będzie siostrzyczką i przyjaciółką wszystkich dziecięcych dusz, które ukochają śnieżność białych lilii i niewinność serca.